sobota, 30 czerwca 2018

Zdziarski Dom na słowackim Spiszu

Niedaleko granicy polsko-słowackiej tuż za Podpspadami (sk. Podspády) u stóp malowniczych Tatr Bielskich (słow. Belianske Tatry, Belanské Tatry, Bielské Tatry, niem. Kalkalpen, Belaer Kalkalpen, Beler Tatra, węg. Bélai-havasok, Bélai mészhavasok, Bélai-Tátra) i Magury Spiskiej (słow. Spišská Magura, niem. Zipser Magura, węg. Szepesi Magura) mieści się góralska wioska Zdziar, także Ździar, Żdżar, Żar (słow. Ždiar, węg. Zár, niem. Morgenröte). Geograficznie miejscowość znajduje się na Spiszu. Zdziar jest bardzo atrakcyjny przez cały rok. Liczne szlaki turystyczne w wymienione pasma karpackie, szlaki rowerowe i inne atrakcje powodują, że wieś jest licznie odwiedzana przez turystów. Można tutaj wymienić chociażby przełęcz Średnica (niem., słow., węg. Strednica) czy Bachledka, gdzie znajduje się m.in. ścieżka w koronach drzew.

Nie tylko Zdziarski Dom

Spacerując po Zdziarze, odwiedzając restauracje, sklepy i pensjonaty da się zauważyć, że tutejsi mieszkańcy mówią gwarą spiską, która jest taka sama po polskiej stronie. W centralnej części wsi niedaleko stacji benzynowej i kościoła znajduje się tak zwany Zdziarski Dom. Wszyscy, którzy szukają bankomatu mogą skorzystać z niego poniżej tego muzeum, co często ma znaczenie, gdy chcemy mieć jakieś euro, by np. kupić tutejsze ostiepoki i inne regionalne potrawy. W całej wsi jest wiele charakterystycznych domów, które są specjalnie pomalowane między łączeniami. Nie inaczej wygląda budynek muzeum.

Muzeum i restauracja

Muzeum Zdziarski Dom (słow. Múzeum - Ždiarsky dom) powstało w 1971 roku i prezentuje życie górali spiskich ze Zdziaru i okolic. Zgromadzone zostały tutaj m.in. eksponaty, rękodzieła i ubrania. Pani kustosz opowiada o życiu górali i prezentuje chatę oraz jej przedmioty. W zabudowaniach muzeum mieści się także karczma góralska, w której można się posilić. Budynek został zbudowany od postaw z wykorzystaniem oryginalnego wzornictwa z 1911 i 1914 roku. Do zwiedzania jest przedsionek z kuchnią i główna izba. Na stole leży m.in. biblia w języku węgierskim, gdyż przed pierwszą wojną światową Spisz należał do Austro-Węgier. Eksponatów w chacie ciągle przybywa i można tutaj kupić także regionalne chusty, książki, płyty, magnesy i inne rzeczy. W chacie jest także księga pamiątkowa, do której można się wpisać - i tak też podczas naszej wizyty zrobiliśmy.

Godziny otwarcia

Muzeum jest otwarte od poniedziałku do soboty od godziny 10:00 do 16:00 i w niedzielę od 13:00 do 17:00. Bilet wstępu kosztuje 1 euro. Istnieje możliwość przebrania się w stroje góralskie za opłatą dodatkową 10 euro. My akurat z tego nie skorzystaliśmy, jednak bywamy co jakiś czas w Zdziarze, więc będzie okazja to zrealizować.

Zdziarski Dom organizuje także degustację alkoholi. Z pewnością miejsce jest warte odwiedzenia nie tylko dla pasjonatów skansenów.
Tomek
źródło:
[1] wikipedia

GALERIA TUTAJ

piątek, 29 czerwca 2018

Nowe standardy wycieczek autokarowych

Wycieczki autokarowe co roku cieszą się najwyższą popularnością wśród rodzajów wycieczek ogółem oferowanych przez biura podróży. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że wiele osób uważa przejazd autokarem za bardziej bezpieczny i mniej stresujący niż lot czy wyjazd swoim samochodem. A po drugie wiele wycieczek ma niskie ceny, więc można wykupić wycieczkę dla całej rodziny chociaż raz w roku. Mimo to wciąż wiele osób niechętnie podchodzi do wycieczki autokarem, zwłaszcza gdy ma to być długa kilkunastogodzinna podróż. Co warto wiedzieć?
<h2>Standard wyposażenia autokaru</h2>
Sam pojazd zależy od tego, ile osób ma być przewiezionych oraz jak duże jest biuro podróży. Można przyjąć, że im większe i im lepiej funkcjonujące biuro podróży, tym lepszymi autokarami dysponuje. Jednak nawet 20 letni autokar może być wyposażony zgodnie z najnowszymi standardami i być sprawny technicznie w stu procentach. Wybierając się w długą podróż autokarem zależy nam na tym, aby siedzisko było wygodne, było dużo miejsca na nogi, a nad głową znalazła się półka na bagaż podręczny. Jednak klimatyzacja czy ogrzewanie, które działają to również jest dzisiejszy standard. W wielu autokarach wciąż można zobaczyć małe telewizorki umożliwiające oglądanie filmów, ale w najnowszych autobusach montowane są już tablety na zagłówku siedzenia poprzedzającego, dzięki czemu można śledzić trasę podróży, obejrzeć serial i filmy znajdujące się na nośniku czy zagrać w gry.

W wielu autokarach jest też tzw. barek z ekspresem do kawy i herbaty. Najczęściej jednak kawa i inne napoje są płatne, ale nie jest to wysoki koszt np. 1 euro za napój. Część operatorów oferuje też jeden ciepły napój w cenie biletu lub butelkę wody. Bardzo ważne jest, aby na jeden rząd foteli przypadało chociaż jedno gniazdko elektryczne, choć w najnowszych autokarach pod każdym siedzeniem znajduje się osobne gniazdko. Standardem jest też dostęp do Wi-Fi, chociaż niestety zdarza się często, że jest ono dostępne tylko na terenie Polski. W autokarach puszczanych na długi trasy musi być sprawna toaleta. Jeśli z jakiegoś powodu nie działa np. bardzo niska temperatura zewnętrza to operator powinien organizować postoje co 2 godziny, jeśli to możliwe, aby pasażerowie mogli skorzystać z darmowych toalet na stacjach benzynowych itd. Obecne autokary mają pojemne bagażniki, które pomieszczą oprócz walizek także rowery czy narty. Nie powinno być więc problemu z transportem nawet takiego dodatkowego sprzętu.
<h2>Program wycieczki</h2>
Obecnie podczas długoterminowych wycieczek objazdowych np. 14 dni oferuje się opcję zwiedzania podczas jazdy przez 7 dni i pobytu przez 7 dni w kurcie np. narciarskim czy blisko plaży. W ten sposób wycieczki autokarowe zmieniły się we wczasy, podczas których można i odpocząć, i zwiedzić wiele miejsc.Ten rodzaj wycieczki zawsze zapewnia opiekę pilota, który podczas objazdu punktów wycieczki opowiada szczegółowo o atrakcjach i zabytkach, ale też współpracuje z lokalnymi przewodnikami, w celu zapewnienia jak najwyższej atrakcyjności samej wycieczki.
<table style="font-size: 12px; width: 100%; border: 1px solid #ddd; border-collapse: collapse; margin-bottom: 10px;">
<tbody>
<tr>
<td style="vertical-align: top; padding: 5px;"><span style="line-height: 15px;">Artykuł powstał przy współpracy z <a style="text-decoration: underline;" href="http://bus-transport.eu" target="_blank" rel="noopener">bus-transport.eu</a></span></td>
</tr>
</tbody>
</table>

czwartek, 28 czerwca 2018

O zwiedzeniu Rumunii myśleliśmy już od kilku lat. Pociąga nas „kraj wampirów”, jego historia, zabytki i oczywiście góry. Im więcej czytamy o tym państwie, tym chęć jego poznania jest większa. Wciąż panuje przekonanie, że Rumunia jest dzika, nieprzyjazna i niebezpieczna, mimo że przecież jest członkiem Unii Europejskiej od 2007 roku! Aż w końcu na dwa tygodnie przed planowanym urlopem, w lipcu 2017 roku, zapada decyzja: jedziemy! Spełnijmy marzenie, poznajmy gród Vlada Palownika i zaprzeczmy krzywdzącej opinii na temat tego państwa! I, jak się później okazuje, to jest jedna z najlepszych decyzji w naszym życiu!

RUMUNIA - PRZYSTANEK PIERWSZY – WESOŁY CMENTARZ W SAPANCIE

Wreszcie nadchodzi ten dzień… a raczej noc, kiedy spakowaną po brzegi bagażnika seledynową „strzałą” wyruszamy w podróż. Przed sobą mamy prawie 600 kilometrów do pierwszego z obowiązkowych punktów wycieczki – wesołego cmentarza w Săpâncie. Dość sprawnie przejeżdżamy Słowację i Węgry i około 11 przed południem meldujemy się na granicy węgiersko-rumuńskiej Csengersima – Petea. Ruch jest duży, więc grzecznie ustawiamy się w kolejce. Zastanawia nas, dlaczego większość samochodów ma włoskie „blachy”. Po co Włosi gremialnie chcą wjechać do Rumunii? Co tu jest takiego, o czym nie wiemy? Rozwiązanie zagadki poznajemy dzień później na przełęczy Przysłop… Tymczasem przychodzi nasza kolej na odprawę, choć to za dużo powiedziane. Uprzejmy celnik sprawdza nasze dowody osobiste i już. Jesteśmy w Rumunii. Jeszcze tylko zakup obowiązkowej winiety na wszystkie drogi i możemy zacząć poznawanie tego pięknego kraju.

Katedra w Negrești-Oaș i najbogatsza wieś Rumunii

Po drodze zatrzymujemy się w Negrești-Oaș, ponieważ naszą uwagę przykuwa wielka prawosławna katedra „Niedziela Wszystkich Świętych”. Gmach katedry powstawał w latach 1990 – 2002, a w latach następnych (do 2012 roku) ozdabiano jej wnętrze. Malowidła przedstawiają nie tylko postacie świętych, sporo tu także tradycyjnych rumuńskich motywów i symboli kraju.

[caption id="attachment_5070" align="aligncenter" width="355"]cerkiew wszystkich świętych (katedra „Niedziela Wszystkich Świętych” w Negrești-Oaș)[/caption]

Szczerze przyznajemy, że rozmiar i wnętrze katedry zapierają nam dech w piersiach.

[caption id="attachment_5021" align="aligncenter" width="1122"]wnętrze cerkwi (przepiękne wnętrze katedry w Negrești-Oaș)[/caption]

Nie zabawiamy tu jednak zbyt długo. Zaczynamy być trochę zmęczeni podróżą, a upał nie pomaga. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do Sapanty. Ruszamy zatem dalej i… zaintrygowani architekturą mijanej miejscowości znowu musimy się zatrzymać. Wszystkie domy stojące przy ulicy mają tę samą bryłę, są wysokie i okazałe. Wieś „na wypasie”. Okazuje się, że jesteśmy w Certeze – najbogatszej wsi w kraju. Niepotwierdzona plotka głosi, że jej mieszkańcy zdobyli bogactwo dzięki mafijnym koneksjom. Znajdujemy zatem dowód na to, że twierdzenie jakoby Rumunia była w całości krajem biednym i zacofanym jest mocno nieaktualne!

[caption id="attachment_5050" align="aligncenter" width="1122"]Certeze (Certeze – najbogatsza rumuńska wieś)[/caption]

[caption id="attachment_5051" align="aligncenter" width="1122"]dom w Certeze (dom w Certeze)[/caption]

Przystanek pierwszy - Săpânța

Wreszcie, około 15.00 docieramy do Sapanty. Miejscowość ta jest obowiązkowym punktem niemal każdej wycieczki organizowanej w Polsce, dlatego i my postanawiamy tu przyjechać. Droga do „wesołego cmentarza” jest dobrze oznaczona, choć i bez tego dojechalibyśmy bez problemu kierując się narastającą liczbą straganów z pamiątkami, jedzeniem czy regionalnymi strojami oraz rosnącą wprost proporcjonalnie do przejeżdżanych metrów ilością turystów. Tłok jest bardzo duży, mamy problem z zaparkowaniem. Udaje się, więc w końcu idziemy obejrzeć tę atrakcję.

[caption id="attachment_5055" align="aligncenter" width="1122"]niedaleko wesołego cmentarza (Săpânța – droga do „wesołego cmentarza”)[/caption]

Wesoły cmentarz jest ewenementem na skalę światową. Swoją sławę zawdzięcza charakterystycznym drewnianym nagrobkom. Widnieją na nich obrazki przedstawiające scenki z życia zmarłego, obrazki związane z wykonywanym za jego życia zawodem, czasem obrazki ukazujące okoliczności jego śmierci. Na grobach dzieci maluje się anioły. Nagrobne krzyże są bogato zdobione, dominuje na nich jaskrawy niebieski kolor. Tradycję malowania nagrobków zapoczątkował miejscowy artysta, Stan Ioan Patras, w 1935 roku. Jego dzieło jest kontynuowane przez ucznia, który pracuje w pobliskim warsztacie, przy którym znajduje się także niewielkie muzeum poświęcone Stanowi Petrasowi.

[caption id="attachment_5057" align="aligncenter" width="1122"]na wesołym cmentarzu („wesoły cmentarz” UNESCO)[/caption]

Na terenie cmentarza znajduje się prawosławna cerkiew z 1886 roku (z charakterystyczną, strzelistą wieżą), w której kilka chwil przed naszym przybyciem zakończyły się uroczystości pogrzebowe. Naszą uwagę zwracają stroje żałobników: kobiety (bez względu na wiek) mają na sobie czarne, rozkloszowane spódnice, czarne bluzki i czarne chusty na głowach. Wszyscy mężczyźni są ubrani w czarne spodnie i koszule w tymże kolorze. Żadne garnitury w stu odcieniach granatu.

[caption id="attachment_5063" align="aligncenter" width="1122"]marmaroskie kobiety (kobiety wracające z pogrzebu)[/caption]

Obejrzenie cmentarza skracamy do niezbędnego minimum. Jest potwornie gorąco, pot spływa nam po plecach, ludzi nie ubywa, a my jesteśmy zmęczeni podróżą (wyjechaliśmy z Bielska-Białej o 3 nad ranem) i jedyne o czym już teraz marzymy to zimne piwo. Szczęśliwie niecałe 3 kilometry dalej znajduje się Casa Ana, gdzie można wynająć pokój (niestety, wolnych pokoi brak), rozbić namiot (decydujemy się!), zjeść i napić się rumuńskiego piwa (o, tak!! :-)). Pierwsze kroki po zaparkowaniu kierujemy więc do restauracji, oddalonej od naszego miejsca biwakowego o całe…20 metrów :-)

[caption id="attachment_5064" align="aligncenter" width="1122"]Casa Ana (camping Casa Ana i nasza seledynowa „strzała”)[/caption]

Bryndza, flaki i piwo...

Do piwka zamawiamy jedzenie. To nasz „pierwszy raz” z tradycyjną rumuńską kuchnią. I tak: Tomek decyduje się na ciorba de burta – zabielaną zupę z flaczków, a ja na mamałygę z bryndzą i śmietaną. No, przyznam szczerze, nie powala nas. Zupa jest mdła, a mamałyga kwaśna. I oba dania tłuste bardzo. Za to piwo wyśmienite, więc już nie narzekamy i delektujemy się trunkiem :-)

[caption id="attachment_5065" align="aligncenter" width="1122"]piwo timisoreana (pierwsze piwko na rumuńskiej ziemi)[/caption]

[caption id="attachment_5066" align="aligncenter" width="1122"]zupa z flakami (ciorbă de burtă – tradycyjna zupa z flaków)[/caption]
Kasia
źródło:

[1] „Rumunia” ExpressMap, wydanie II - 2013

Galeria TUTAJ

środa, 27 czerwca 2018

Spływy kajakowe w Trójmieście

Spływy kajakowe to aktywność fizyczna, która znajduje coraz większą rzeszę zwolenników. Można obserwować, jak każdego roku organizowanych jest mnóstwo spływów na terenie całej Polski. Są to spływy zarówno kilkugodzinne, jak i kilkudniowe. W zależności od trudności trasy przeznaczone są one albo dla początkujących (nawet rodziny z małymi dziećmi mogą się czuć na nich bezpiecznie) lub też dla zaawansowanych (o dłuższych i trudniejszych pod kątem technicznym odcinkach) – w tym wypadku wymagane już jest wcześniejsze doświadczenie w pływaniu kajakiem. Obszar Trójmiasta jest bardzo ciekawym rejonem do zorganizowania spływu kajakowego. Warto wiedzieć, że na obszarze całego województwa wyznaczonych zostało blisko dwa tysiące kilometrów szlaków do spływów kajakowych.

Pierwszy spływ – jak się do niego przygotować?

Mając w planach kilkudniowy spływ, nawet jeżeli ma się on odbywać spokojną rzeką, wcześniej warto wybrać się na spływ kilkugodzinny. Pozwoli on przynajmniej w jakimś stopniu ocenić umiejętności oraz wytrzymałość organizmu. Na krótszym spływie można też będzie przetestować ubiór, który powinien być odpowiedni do tej aktywności fizycznej – najlepiej sprawdzą się krótkie spodenki oraz koszulka – wykonane z syntetycznych, szybkoschnących materiałów. Warto też pamiętać o tym, aby dostosować długość trasy spływu oraz jej trudność do umiejętności wszystkich uczestników spływu.

Coś na początek – spływ Radunią

Spływ kajakowy po rzece Raduni, to coś w sam raz dla osób początkujących, które jeszcze nigdy wcześniej nie miały styczności z tą formą aktywności ruchowej. Trasa całego spływu to zaledwie siedmiokilometrowy odcinek wiodący przez spokojne rozlewiska rzeki. Aby pokonać tę trasę w całości nie trzeba posiadać ani specjalnych umiejętności technicznych, ani nie trzeba być też człowiekiem wytrzymałym. Każdy może płynąć w swoim tempie rozkoszując się przepięknymi widokami wokół. Aby dojechać do początku trasy spływu, który znajduje się Straszynie przy Elektrowni Wodnej, wystarczy kilkunastominutowa wycieczka samochodowa z Trójmiasta. Trasa spływu ma swój koniec w Pruszczu Gdańskim. W zależności od posiadanych umiejętności i kondycji, przepłynięcie tego szlaku kajakowego zajmie około 3-4 godzin.

Alternatywa dla bardziej zaawansowanych

Każdy, kto ma chociaż trochę doświadczenia w spływach kajakowych będzie sobie stawiał coraz ambitniejsze cele. Ciekawą propozycją może być chociażby spływ rzeką Redą. Posiada ona bardzo zróżnicowany krajobraz – występują na niej zarówno leniwe, spokojne odcinki na których można odpocząć chłonąc roztaczające się wokół piękno natury, jak i fragmenty na których trzeba się wykazać umiejętnościami technicznymi. Zdecydowanie dłuższy jest też przebieg samego szlaku. W zależności od wybranego wariantu może to być od kilkunastu do nawet ponad dwudziestu kilometrów. Czas przepłynięcia to przynajmniej sześć godzin. Niezbędna w tym przypadku będzie doskonała kondycja fizyczna. Na tak długie trasy najlepiej jest wybierać się w grupie znajomych – płynięcie w samotności jest bowiem ryzykowne.

Artykuł powstał przy współpracy z bus-transport.eu

wtorek, 26 czerwca 2018

Słowiańska osada warowna Białogrod

Strumień jest miastem leżącym na Śląsku Cieszyńskim, który graniczy z Ziemią Pszczyńską. To właśnie tutaj można się przenieść w czasie o tysiąc lat. Niecałe półtora kilometra od pięknej starówki mieści się słowiańska osada – wiosła Białogród.



Została ona zbudowana przez na polach blisko lasu. Tutaj można się poczuć jak w średniowieczu i poznać życie słowiańskich przodków, ich codzienną pracę i to jak żyli. W wielu krajach działają grupy rekonstrukcyjne, które fascynują się tym okresem i wśród nich także nie brakuje Rodzimowierców. W północnej części Polski, w Wolinie i Mielnie zbudowali oni grodziska, które przybliżają człowiekowi z XXI wieku żywot Słowian czy Wikingów sprzed wieków.




Słowiańska osada warowna Białogrod i jej atrakcje

Pasjonaci z Białogrodu, którzy tworzą grupę hodują tu zwierzęta, jak za dawnych czasów, sieją zioła i inne ważne rośliny, które pozwalały przeżyć. Można tutaj także spotkać pieska Rudego, który wiele lat spędził w schronisku dla zwierząt i został tutaj otoczony opieką i miłością. Są to niesamowici ludzie, ciepli, kierujący się pasją i chcący pokazać innym ludziom, że tak się da żyć jak kiedyś.
Wioska wciąż się rozbudowuje. Zwiększa się ilość chatek i zwierząt. Obowiązków dla mieszkańców z pewnością będzie przybywać. Oni jednak to kochają.




Walory miejsca

Istnieje tutaj także szansa wynajęcia jednej z chatek na nocleg, by poczuć się jak średniowieczny człowiek. Wieża strażnicza ma za zadanie obserwowania terenu czy nie nadciąga niebezpieczeństwo. Tuż pod wieżą jest fosa, a w fosie swoje miejsce znalazły kumaki, które bardzo słychać :-) Miejsce można zwiedzać i bardzo często odbywają się tutaj różnego rodzaju imprezy z wieloma atrakcjami. 30 czerwca bieżącego roku ma tutaj miejsce impreza z okazji święta Kupały. Z pewnością będzie to okazja do przeżycia wspaniałych chwil.
Monika

Więcej zdjęć:  TUTAJ

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Listopadowy wschód słońca

Nic tak nie odrywa od rzeczywistości jak górska wędrówka. Wtedy człowiek skupia się na swoim bezpieczeństwie, na marszu i na niezapomnianych widokach. Dobrze jest wtedy wstać wcześniej i wybrać się na górski szlak, aby przywitać dzień inaczej niż zwykle, czyli z buzią na poduszce i ryczącym budzikiem proszącym się o lot przez okno :-)


Listopadowy wschód na Wielkiej Rycerzowej

Popularnym miejscem na przeżycie wschodu słońca w górach jest w Beskidach m.in. Babia Góra (słow. Babia hora, węg. Babia-Gura, niem. Weiberberg, 1725 m n.p.m.), ale chyba lepiej od czasu do czasu pójść tam, gdzie nie będzie tłumów, a widoki będą równie malownicze. Wybrałam się zatem na Wielką Rycerzową (słow. Rycierova hora, 1226 m n.p.m.) w Beskidzie Żywieckim.
Wędrówkę zaczęliśmy na parkingu za kościołem w Soblówce, gdzie umówiłam się z kilkoma osobami na wspólne wyjście na ten szczyt. Było oczywiście jeszcze ciemno i drogę wskazywało nam światło latarek czołowych. Poruszaliśmy się zielonym szlakiem. W zależności od czasu, jaki pozostał do wschodu słońca trzeba dostosować marsz. Tylko kilka przerw na złapanie oddechu i zaczekanie na idących wolniej. Powoli robiło się coraz jaśniej, choć słoneczka jeszcze nie było widać.


Przygotowanie się na spektakl

Przy schronisku na Wielkiej Rycerzowej skręciliśmy w prawo na halę i usiedliśmy pod krzyżem z przygotowanymi aparatami. Zaczął się na naszych oczach odgrywać wspaniały spektakl. W pewnej chwili wyłoniły się Tatry oraz Babia Góra, gdzie z pewnością nie brakowało ludzi, którzy również czekali na pierwsze promienie słońca. Minęło jeszcze kilka chwil i naszym oczom ukazało się powoli wschodzące słońce za ostrymi szczytami w zaśnieżonych Tatrach.



Niesamowite wrażenia

Słońce, Tatry, inwersja światła z wystającymi wzniesieniami gór niczym wyspy, a w dole schronisko i las. To był najcudowniejszy widok, jaki miałam okazję doświadczyć w górach – wschód słońca. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć, aby wybrać w domu te najlepsze. Koło Bacówki PTTK, gdzie wypiliśmy sobie kawę zrobioną na turystycznej kuchence ruszyliśmy w drogę powrotną. Na parking udaliśmy się dla odmiany czarnym szlakiem. Mróz lekko trzymał, pięknie zdobiąc szronem listopadową roślinność, a między drzewami przebijały się mocne promienie słońca i aż żal było wracać. Takie
nocne wycieczki warto jest powtarzać nie jeden raz, ćwiczyć kondycję, hartować zdrowie i umysł oraz cieszyć się każdą chwilą na łonie dzikiej przyrody.
Monika

TUTAJ galeria zdjęć.

niedziela, 24 czerwca 2018

„Operacja Południe” w Bielsku-Białej


W tym roku w Bielsku-Białej nie odbędzie się „Operacja Południe”, tak jak to bywało co roku. Powodem są remonty dróg w samym mieści i przez to organizator zdecydował się przesunięcie imprezy o rok. Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych od lat przyciągał miłośników starych pojazdów. Zjeżdżają się wtedy fani militariów nie tylko z Polski.



„Operacja Południe” w Bielsku-Białej


Impreza główna odbywa się na bielskich Błoniach, a rozpoczyna ją spektakularny przejazd kolumny pojazdów przez miasto. Różne maszyny można podziwiać także pod ratuszem. Wraz z wojskowymi samochodami w zlocie uczestniczą także samochody sportowe i w stylu retro. Właścicielami są fascynaci przebrani w stroje odpowiednie do epoki w jakiej te pojazdy były wykorzystane powszechnie.



Kolumna pojazdów militarnych i nie tylko


Przejazd przez piękne zabytkowe miasto zawsze robi niesamowite wrażenie na mieszkańcach oraz turystach, którzy specjalnie ściągają na tę okoliczność na południe Polski. Z centrum Bielska-Białej kolumna aut ostatecznie zatrzymuje się na bielskich Błoniach, gdzie odbywają się manewry i rekonstrukcje zajść między grupami wojsk, a także inne atrakcje. Przy okazji każdy ma szansę wsiąść za stery czołgu, wozów pancernych, potrzymać karabin i poczuć związany z wydarzeniem klimat. Podczas takiej imprezy można także zakupić militarne przedmioty sprzed lat.

W galerii zdjęcia z kilku edycji imprezy. Możesz także poczytać o innych pobliskich atrakcjach bielskich Błoń, jak na przykład drewniany kościół św. Barbary.

opis i zdjęcia: Monika
więcej także na: https://travelseries.pl

sobota, 23 czerwca 2018

Dziewiętnastowieczny dworzec w Chybiu


Dzisiaj dworzec kolejowy w Chybiu stoi zamknięty, podzielił losy wielu innych stacji i dworców w Polsce. Pociągi (Koleje Śląskie, wcześniej Przewóz Regionalny) nadal tędy kursują, choć najczęściej są to towarowe wagony z węglem. Składy osobowe jeżdżą tędy już rzadziej niż w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Mimo tego faktu chętnych na przejażdżkę kolejową nie brakuje.

Dworzec w Chybiu niestety zamknięty

Ruch turystyczny na trasie Katowice - Wisła Głębce przez Skoczów wciąż rośnie, co jest widoczne na nowym Dworcu PKP w Katowicach. Niestety na stacji w Chybiu w 2010 roku zamknięto kasy biletowe. Stacja kolejowa w przeciągu swojego istnienia miała różne nazwy: Chyby, Chybi oraz Chybie.



Stacja Kolejowa w Chybiu powstała na przełomie lat 1855-1856 na odcinku Cesarsko-Królewskiej Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda. W skrócie można powiedzieć, że z Chybia można było się dostać bezpośrednio do Wiednia. Budynek dworca oraz jego bocznice pochodzą właśnie z czasów C.K.

Rozwój Chybia i okolic

Kolejnym ważnym wydarzeniem było zbudowanie w 1884 roku naprzeciwko stacji cukrowni. Zgodę na budową dała Komora Cieszyńska. Było to bardzo ważne miejsce dla mieszkańców okolic Chybia i Strumienia. Zakład funkcjonował do 2009 roku, kiedy to został zamknięty. Cukrownia i dworzec w czasach swojej świetności mocno przyczyniły się do rozwoju Chybia i okolic.

Sama stacja kolejowa w Chybiu stopniowo się rozwijała, a następnie połączono ją ze Strumieniem i Drogomyślem szlakami wąskotorowymi. W dwudziestoleciu międzywojennym z Chybia poprowadzono szlak kolejowy do Pawłowic Śląskich i dzięki temu można było łatwiej dostać się m.in do Skoczowa. Na stacji funkcjonuje siedem torów plus tory postojowe. Mieszczą się tutaj dwa perony i cztery krawędzie peronowe.
Monika
źródła:

[1] Marcin Żerański: Śląsk Cieszyński. Od Bielska-Białej do Ostrawy. Cieszyn: Pracownia na pastwiskach, 2012, s. 82. ISBN 978-83-933109-3-7.
[2] http://kolejcieszyn.pl/191.php?s=chybie (23.06.2018)

więcej także na: https://travelseries.pl

piątek, 22 czerwca 2018

Leśny kościół w Jaworzu

 

XVII wiek na terenach Śląska Cieszyńskiego był okresem bardzo niebezpiecznym dla protestantów. Rządy katolickich Habsburgów zdecydowanie przeciwstawiały się reformacji. Cesarz Ferdynand III w 1654 roku wydał w tej sprawie stosowny dekret. Odbierano kościoły ewangelikom co spowodowało, że wierni musieli szukać innego miejsca na modlitwę.

Jaworzański leśny kościół

Jednym z takich miejsc było zbocze góry Wysokie w Beskidzie Śląskim. Takie miejsca oddalone od domostw ludzkich umożliwiały odprawianie mszy. Mieszkańcy niepozornie udawali się na takie spotkania i nabożeństwa. To wszystko musiało być realizowane w sposób tajny, gdyż było nielegalne i groziło surową karą. Msze w obrządku luterańskim odprawiali wędrowni kaznodzieje m.in. z Górnych Węgier (Słowacji) oraz Dolnego Śląska.



Tradycja ustna przekazywana z pokolenia na pokolenie o tym miejscu umożliwiła zlokalizowanie tego miejsca leżącego w granicach Jaworza. Podczas badań archeologicznych Leśnego Kościoła (w przeszłości także błędnie nazywanego Uroczyskiem kultowym) natrafiono na 13 stopni ułożonych w kształcie amfiteatru, na których zasiadali modlący się. Poniżej siedzisk znajdował się ołtarz, gdzie kaznodzieja prowadził nabożeństwa, jednak nie został on odnaleziony. W tym miejscu mogło zmieścić się nawet pięćset wiernych.
Warto dodać, że co rok 15 sierpnia ma tutaj miejsce nabożeństwo ewangelickie.

Na jednym ze zdjęć zamieszczonych w galerii widać jaka odległość dzieliła tajemne miejsce spotkań protestantów od kościoła katolickiego. Leśne Kościoły można także odwiedzić jeszcze w kilku miejscach, m.in pod Równicą w Ustroniu oraz przy szlaku z bielskich Błoń na Kozią Górę. Łącznie takich miejsc po stronie polskiej doliczono się sześć, a po stronie czeskiej trzech.

Szlaki prowadzące do Leśnego kościoła w Jaworzu: niebieski od zapory w Wapienicy i żółty przez Borowinę od Jaworza z ul.Panoramicznej.
opracowała: Monika Pawlak
korekta: Tomasz Wawak

więcej także na: https://travelseries.pl



Źródła:

[1] Michał Pilch. "Leśne kościoły" w Beskidach. „Ewangelik”, s. 67-74, 2008, nr 2 (pol.).
[2] Jerzy Below: Leśne kościoły. Miejsca tajnych nabożeństw ewangelickich w Beskidzie Śląskim. Bielsko-Biała: Wyd. Augustana, 2009. ISBN 978-83-88941-93-1.
[3] Władysław Sosna: Leśne świątynie. Katowice: 2015, s. 46-121, [w:] W. Sosna, Barwy luteranizmu na Śląsku Cieszyńskim. Wybór prac. ISBN 978394231200.
[4] Marcin Żerański: Śląsk Cieszyński. Od Bielska-Białej do Ostrawy. Cieszyn: Pracownia na pastwiskach, 2012, s. 19. ISBN 978-83-933109-3-7.